Mama i tata na pełny etat – historie rodzin zastępczych

8 maja 2024   /    Aktualności

„Mama i Tata na pełny etat…”
W związku z nadchodzącym Świętem Rodzin Zastępczych, przypadającym na 30 maja 2024 r., Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Bolesławcu publikuje kolejne historie rodzin zastępczych z Powiatu Bolesławieckiego we wzruszających listach…

Kamila

Bóg jest Panem rzeczy niemożliwych.
W tym roku skończę 42 lata, jestem osobą niezamężną. Obecnie pracuję w Domu Dziecka w Bolesławcu. Większość mojego życia to czas spędzony z ludźmi z tak zwanego „marginesu społecznego”, często ocenianych jako „patologia”. Zawstydzają mnie oni swoją otwartością, prostotą, szczerością, czy po prostu byciem dobrym człowiekiem, dużo się od nich uczę. Często okazuje się, że naprawdę mam za co dziękować, bo jestem zdrowa, mam dach nad głową, mam co jeść, mogę pracować i się uczyć, a do życia i szczęścia wcale nie jest mi potrzebne zbyt wiele, często tylko otwarte serce i zaufanie Bogu (tak, jestem osobą wierzącą w Boga). Kilka lat spędziłam w klasztorze i tam między innymi pracowałam w Domu Dziecka w Bolesławcu. Tutaj też ożywiło się moje pragnienie, aby stworzyć dom dla dzieciaków, które opuszczają Dom Dziecka już jako osoby dorosłe, ale niestety nie są jeszcze na to gotowe. Pragnienie to rosło we mnie, szukałam rozwiązania wewnątrz wspólnoty zakonnej, ale było nas za mało i kolejne dzieło nie wchodziło w grę. Gdy opuściłam Zgromadzenie, rozpoczęłam poszukiwanie mojego miejsca (nadal utrzymując kontakt z „moimi dzieciakami” z Domu Dziecka). Trzy lata temu odnowiłam mocno relację z jednym z chłopców, który był już nastolatkiem i trafił do ośrodka zamkniętego, w którym spędził 2,5 roku. W tym czasie odwiedzałam go i pisaliśmy do siebie listy, rozmawialiśmy przez telefon. Wróciłam też do pracy w Domu Dziecka już jako osoba świecka. Któregoś razu Piotrek zapytał mnie czy nie zostałabym jego mamą zastępczą. W moim sercu od dawna było takie pragnienie, jednak wszyscy dokoła odradzali mi

  • bo samotna kobieta nie może być matką zastępczą,
  • bo to nastolatek i do tego „trudny”, nie dasz sobie rady, jeszcze cię skrzywdzi,
  • po co ci problemy?,
  • całe życie będziesz musiała zmienić,
  • póki jest w ośrodku nie możesz być rodziną zastępczą dla niego, a będzie tam do 18- stki.
    Na początku słuchałam tych głosów, ale w sercu pragnienie troski o konkretne dziecko rosło
    i dojrzewało. W międzyczasie Piotrek z powodu zaniedbań zachorował na nerki, lekarz nie chciał go zwolnić ani leczyć, bałam się o niego, nie wiedziałam co robić. Wtedy w moim sercu zrodziła się modlitwa o uratowanie go… i przyszła odpowiedź w formie piosenki: „córko wstań, jesteś tu, na taki czas jak ten.” W sercu pojawiła się siła i pewność, na przekór temu, co słyszałam na zewnątrz: „nie uda ci się”, czułam, że Bóg daje mi go pod opiekę. W czasie przepustki Piotrek trafił do szpitala i tam dzięki Adwokatowi i wspaniałej Pani Doktor udało się nam wyciągnąć chłopca z ośrodka i rozpocząć długotrwałe leczenie. W między czasie złożyłam wniosek do sądu o możliwość zostania rodziną zastępczą dla Piotra. Od grudnia jestem szczęśliwą mamą zastępczą nastolatka. Czy jest łatwo?… Nie jest, ale jak mówią rodzone mamy, z każdym dzieckiem jest inaczej, trudności zawsze były i zawsze będą, to jest wpisane w rolę wychowania. Odkąd Piotrek jest w domu, wszystko się zmieniło, jest życie, jest radość, są trudne dni i wspólne łzy. Uczymy się wspólnego życia, w miarę łagodnego wchodzenia w dorosłość, uczymy się rozmawiać i dzielić radości i smutki, cieszymy się z małych kroczków. Czasem pojawia się bunt, czy złość, ale tego naprawdę nie trzeba leczyć lekami, to naturalne emocje, które mogą nam dużo o nas powiedzieć. Jestem szczęśliwa pomimo trudności, a właściwie to trochę dzięki nim i dzięki dobremu Bogu jestem tu, gdzie jestem. Piotr ogłosił mi, że nie chce być sam i chce mieć brata, złożyłam więc wniosek o Pawła, którego znamy od półtora roku. W tym czasie często nas odwiedzał i dobrze się u nas czuł, zawiązały się relacje i przestrzeń zaufania. Od marca jestem również mamą zastępczą dla niego. Jeśli zadajesz sobie pytanie, gdzie jest Bóg, gdy tyle dzieci cierpi, opuszczonych w domu dziecka, to odpowiedź jest prosta: w tobie i we mnie i czeka, aż otworzymy swoje serce i dom… Odwagi, nie jesteś sam.

Małgorzata i Zdzisław

Pomysł, żeby zostać rodziną zastępczą zaczął się od tego, że maż usłyszał w radio komunikat, że potrzebna jest rodzina zastępczą dla sześciorga dzieci. Wtedy postanowiliśmy stworzyć dom dla dzieci, których niestety zawiedli ludzie dorośli, rodzice. Po ukończeniu kursu w Legnicy na rodzinę zastępczą pojechaliśmy do zaprzyjaźnionego domu dziecka w Bolesławcu. Tam poznaliśmy dwóch chłopców, braci: Szymona i Oskara. Wzięliśmy chłopców najpierw na weekend, a później na wakacje i już u nas zostali. Obaj dali nam dużo radości i miłości, dlatego też postanowiliśmy wziąć Nikolę, mała zagubioną 8-letnią dziewczynkę, której nikt nie chciał, gdyż była dzieckiem nadpobudliwym i sprawiającym duże problemy wychowawcze. Nikola była agresywna (…), nie potrafiła usiedzieć na miejscu nawet przez krótką chwilę. Dużo pracy i cierpliwości kosztowało nas, aby nauczyć Nikolę literek, cyferek, aby wyciszyć ją i uspokoić emocje. Dzisiaj Nikolka czyta, pisze i doskonale radzi sobie w szkole i w domu.
Dzięki naszym częstym wizytom w bolesławieckich domach dziecka oraz rozmowom z ich dyrektorem – siostrą Agnieszką – poznaliśmy 14-letnią Nicolę i 17-letnią Madzię. Obie dziewczynki zapraszaliśmy do siebie na święta i weekendy. Postanowiliśmy wraz z mężem odbyć dodatkowe szkolenie, które pomoże nam pomóc większej liczbie dzieci poprzez otworzenie Rodzinnego Domu Dziecka. Niestety, PCPR w Złotoryi, (pod który podlegaliśmy), nie wyraził chęci otworzenia RDD na swoim terenie. Postanowiliśmy wtedy skontaktować się z PCPR w Bolesławcu. Umówiliśmy się na spotkanie z Panią Dyrektor. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni po wizycie w bolesławieckim PCPR. Mili, serdeczni, wspaniali ludzie, którzy są na właściwym miejscu, na właściwych stanowiskach. Już we wrześniu 2023 r. podpisaliśmy stosowną umowę ze starostą powiatu bolesławieckiego i tak zostaliśmy Rodzinnym Domem Dziecka. Dzięki tym wspaniałym ludziom mogliśmy wziąć kolejne dzieci – Nicolę i Magdę – zagubione nastolatki, która bardzo potrzebowały miłości i rodziny – zresztą jak wszystkie dzieci.
Wkrótce trafiła do nas jeszcze trójka rodzeństwa: Emilka, Krzysiu i Blanka, a w listopadzie – 15-letnia Wiktoria. Aktualnie mieszka z nami 11 dzieci, w tym 2 nasze córki. Jest głośno, wesoło, ale tworzymy jedną rodzinę i nie wyobrażamy sobie, aby któregokolwiek dziecka miało nie być z nami. Kiedy widzimy jak nasi podopieczni się uśmiechają, mimo tego jak wiele przeszły, jak się przytulają do nas, nazywają ,,mamusia, tatuś”, to jest nasza największa nagroda. Nie tylko my pomogliśmy tym dzieciom, ale one również pomogły nam, wypełniając nasz dom szczęściem i radością. Za żadne skarby nie oddalibyśmy tych chwil spędzonych z dziećmi, które chcą tylko MIŁOŚCI. Uważam, że gdyby było więcej takich rodzin jak my, to znacznie większa liczba dzieci miałaby szanse na kochającą rodzinę i spokojny dom.

Wioletta i Artur

Jesteśmy małżeństwem od 31 lat. Ja – Wioletta – mam 50 lat, a mój mąż Artur 52 lata. Pracujemy oboje zawodowo. Wspólnie mamy trójkę pociech, które się już usamodzielniły. Zawsze chcieliśmy posiadać gromadkę dzieci. Wszystko się zmieniło, gdy moja siostra zaszła w ciążę i powtarzała, że nie chce wychowywać tego dziecka. Kiedy nadszedł dzień porodu i na świat przyszedł Krystian, nie mogłam poukładać sobie w głowie tego, że ten mały człowiek, który jest synem mojej siostry, ma być oddany w obce ręce (…). Wtedy coś we mnie pękło, pomyślałam: „Jak można oddać własne dziecko?!”. W tym czasie rozpoczął się dialog pomiędzy mną a siostrą. Prosiłam, aby się wstrzymała z tą decyzją, że we wszystkim jej pomogę. W głowie cały czas miałam to, że może jest w szoku bądź popadła w depresję poporodową. Koniec końców dała się przekonać, więc zabraliśmy ją i dziecko do domu. Po około dwóch tygodniach siostra zaczęła wyjeżdżać do Niemiec w celach zarobkowych, Krystian w tym czasie został pod naszą opieką. W tym czasie przesyłała tylko pieniądze na jego utrzymanie, od początku nie miała w sobie matczynej miłości. Z biegiem czasu kontakt z nią był coraz mniejszy, jak i również pieniędzy dla dziecka było coraz mniej. Z upływem czasu zrodziła się w nas miłość do Krystiana, przecież taki maluch nie mógł być winien całej tej sytuacji. Krystian był dzieckiem problematycznym, nadpobudliwym, niechętnym do nauki i prac domowych. Gdy jeszcze był mały, dawaliśmy sobie z tym radę: odwiedzaliśmy różnych specjalistów, psychologów, poradnie. Poważne problemy zaczęły się 3 lata temu, w wieku tzw. dorastania. Wpadł w złe towarzystwo, co skutkowało tym, że Krystian nie wracał do domu na noc, były liczne interwencje policji. Zaczęły nachodzić mnie myśli, że może coś źle robię, że nie dam rady, że mam już dość. Siostra w ogóle nie reagowała, miała to w nosie. Potrafiła go tylko jeszcze bardziej buntować. Nasza zakazy, prośby i groźby nie dawały skutku. Czuliśmy się bezsilni, bo przecież nie mieliśmy żadnych praw do niego, tylko podpisane przez notariusza oświadczenie, że na czas nieobecności siostry w kraju Krystian zostaje pod naszą opieką. Jak to mówią „Nadzieja umiera ostatnia”. Po rozmowie ze szkolną pedagog,
z którą byliśmy w stałym kontakcie, doszliśmy do wniosku, że najlepszą opcją w tej całej ciężkiej sytuacji będzie wystosowanie do sądu pisma o umieszczeniu Krystiana w ośrodku socjoterapeutycznym. Po rozpatrzeniu sprawy, sąd postanowił umieścić go w pieczy zastępczej. My jako wujostwo mogliśmy zostać rodziną zastępczą dla Krystiana, a dzięki Paniom i ich pomocy udało nam się. W tym czasie wszystko pomału zaczęło się układać, Krystian zmienił swoje nastawienie do życia i do nas. Uczymy się rozmawiać, łagodnie wchodzić w dorosłość. Dzielimy radość i smutki, naprzemiennie z buntem i złością.
Pomimo trudności jesteśmy szczęśliwi i najważniejsze – Krystian zrozumiał, że nigdy nie chcieliśmy, aby stała mu się krzywda. Że zawsze może na nas liczyć i że pokochaliśmy Go jak własnego syna….